Kiedy byłam młodą dziewczyną w pierwszej ciąży, przeczytałam kilka poradników bardzo pobieżnie. Uważałam, że szkoła rodzenia jest mi do niczego nie potrzebna i w ogóle nic nie muszę. Rodzi się, lekarz jest, jakoś to idzie. Byłam tak nieświadoma, że pozwoliłam na to, by narodziny mojego syna wyglądały tak, jak wyglądały. Ja – bezwolna – w rękach lekarzy i znudzonych pielęgniarek, przestraszona, zmęczona, samotna. Kawał ostrej prozy na ten temat stworzyłam potem, musiałam to z siebie wyrzucić.