Lubię Sylwię Chutnik. Za to, co robi Fundacja Mama. Za Kids Block w czasie Manify. Za Kieszonkowy Atlas Kobiet. Za to, że ma dobre oko i dobre ucho, a swoje obserwacje potrafi bardzo sprawnie przelać na papier. Lubię ją też za dystans i zdrowy rozsądek. Bo zdrowy rozsądek to ja chyba lubię najbardziej na świecie.
Ale nie będę ukrywać, że do jej książki „Mama ma zawsze rację” podchodziłam bez entuzjazmu i gdyby nie to, że książkę dostałam (od swojej Mamy, nota bene), to nie wiem kiedy bym ją przeczytała.

Przeczytałam w ciągu jednego dnia, jadąc do i z pracy. Nie jest to gruba książka. Ot, zbiór felietonów. Nie poradnik, nie powieść, raczej kilkanaście krótkich tekstów. Część z nich była już wcześniej publikowana, podana razem ma większą siłę rażenia. BARDZO podoba mi się główna myśl przebijająca w tym, co pisze Chutnik. Otóż autorka pisze po prostu o tym, że najważniejsze, to nie dać się zwariować. Nie dać się ogłupić reklamom, supernianiom, wymaganiom jakie stawia współczesność, kultura, telewizja, obyczaje. Iść za głosem serca i rozumu. Robić swoje. Nie jest zawsze fajnie, nie jest zawsze przyjemnie i różowo. Ale czasem zamiast się spinać, wystarczy pokitłasić z dzieckiem, za darmochę. Sylwia Chutnik pisze też o tym, jak postrzega się matki, jakie role im przypisuje. Co wolno, a czego nie. Jak układają się role w rodzinie, jak rozczarowujące bywa życie gdy rodzi się dziecko i nagle klimat zaczyna niebezpiecznie dryfować w stronę rosołu w niedzielę i meblościanki.
Tytuł zbioru jest przewrotny, tak samo jak przewrotny jest okładkowy strój autorki – niby lata ’50, housewife z przedmieścia, a tu różowa grzywka i czaszki. Sylwia Chutnik to w końcu radykalna gospodyni domowa.
Bardzo polecam tę pozycję.  Tatom i mamom.
Na deser Kosmetyki Mrs Pinki. Ja też zawsze czułam, że to o mnie ;)