Kiedy para spodziewa się dziecka, często może usłyszeć, że to czas na randki, romantyczne kolacje, bo to ostatnie chwile tylko we dwoje. To bardzo fajne podejście, bo chociaż pojawienie się dziecka otwiera bardzo piękny rozdział w życiu kochającej się pary, to mimo wszystko coś jednocześnie zamyka (i nie ma w tym nic złego, to życie). Od narodzin dziecka przez dobre kilkanaście lat nie będzie można spontanicznie pójść wieczorem do kina, wyjechać na weekend nad morze lub spędzić w łóżku całego dnia.
Moim zdaniem każda para powinna również po urodzeniu się dziecka pielęgnować nie tylko swoją więź jako rodziców, ale i przyjaciół czy kochanków. Ale nawet pomysł miłej kolacyjki w lokalnej knajpce wymaga minimum gimnastyki pt. kto zostanie w tym czasie z dzieckiem? Problem pojawia się, gdy naprawdę nie ma z kim tej dzieciny zostawić, bo jedni dziadkowie 300 km na zachód, drudzy 800 na południe, a wśród przyjaciół nikt nie wyrywa się, by spędzić wieczór z niemowlęciem. Wiem, wiem, kolacyjki z dzieckiem też są fajne. Ale wiecie, o co mi chodzi?
Kiedy para spodziewa się kolejnego dziecka sprawa romantycznych kolacji wygląda jeszcze inaczej…
Ale nie o tym chciałam pisać.
Z moją drugą ciążą kojarzy mi się kilka rzeczy: zapach lawendy, smak naparu z pokrzywy, ciepłe dłonie mojego męża, oliwka dla niemowląt, falafel z budki. Tak, właśnie taki zestaw.
Stworzyliśmy sobie, zupełnie spontanicznie, swój ciążowy rytuał. Coś zupełnie naszego, cowieczorne spotkania we dwoje, po uśpieniu Starszaka, po całym dniu rozłąki. Pamiętam, jak leżałam w łóżku, a on przynosił mi gorący napar z pokrzywy i lawendy. Potem siadał obok, rozgrzewał w dłoniach porcję oliwki, a następnie rozpoczynał masaż mojego brzucha. Jak to robić, pokazała nam trenerka i rehabilitantka w jednym w czasie zajęć szkoły rodzenia. Delikatny masaż, gładzenie brzucha, dotykanie kolistymi ruchami. Ja wsparta na poduszce, rozluźniałam się z każdym dotknięciem. On masował mi swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi brzuch – czasem mechanicznie, o czymś mówiąc, czasem spokojnie i czule, zwracając się do dziecka. Różnie, w zależności od dnia. Ale zawsze było to dla nas źródłem przyjemności.
Zaczęliśmy te sesje późno, a myślą przewodnią było po prostu nasmarowanie mi brzucha oliwką, żeby rozciągająca się skóra nie swędziała, jako profilaktyka rozstępów. W rezultacie rzeczywiście, ta ciąża w przeciwieństwie do pierwszej nie zostawiła na mojej skórze śladu. Efektem niezamierzonym było to, że te masaże stały się naszym rytuałem, najmilszym punktem dnia, a teraz – przyjemnym wspomnieniem.
Polecam, naprawdę polecam znalezienie sobie takiego zwyczaju. Nie zawsze można wyjść z domu – bo starsze dziecko lub dzieci, bo zagrożona ciąża, bo inne przeszkody. Można sobie coś w domu znaleźć, tylko dla siebie.
To dobre jest.
Aha, zapomniałam, falafel z budki.
Chodziliśmy na zajęcia szkoły rodzenia w czasie, kiedy oboje byliśmy bardzo zapracowani i naprawdę nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Wspólne wyjścia do szkoły rodzenia traktowaliśmy jak randki. I zawsze po zajęciach chodziliśmy do libańskiego baru na najlepszy falafel w okolicy. Pamiętam, jak było nam beznadziejnie smutno po ostatnich zajęciach…