Raz na jakiś czas w tekstach poświęconych karmieniu butelką spotykam się z opiniami, że dzięki karmieniu butelką ojcowie mogą nawiązać bliską więź z dzieckiem. Hmm. A co z bliską więzią z matką tego dziecka, że tak zapytam przewrotnie?

Ojciec Dzieciom powiedział mi kiedyś, że miewał momenty, kiedy trochę zazdrościł mi tej bliskości z naszą córką jaką dawało karmienie piersią. Ale, jak dodał, noszenie jej w chuście dawało mu tyle przyjemności i satysfakcji, że w zasadzie rekompensowało tamten brak.
 
 
W czasie kiedy karmiłam, a trwało to 25 miesięcy, Ojciec Dzieciom był moim pogotowiem laktacyjnym. Po porodzie zajmował się dostarczaniem mi okładów, opiekował się dziećmi kiedy potrzebowałam w spokoju odciągnąć pokarm laktatorem szykując porcję przed wyjściem na zjazd na uczelni. To są niby drobiazgi, ale ich suma była dla mnie bardzo krzepiąca. Nie zapomnę masażu karku który dostawałam zawsze, kiedy nie mogłam się rozluźnić przed odciąganiem pokarmu. Nie zapomnę słów wsparcia, które słyszałam, gdy czasem dopadały nas kryzysy laktacyjne.
 
 
Jako para, jako małżeństwo ciągle musimy budować i wzmacniać fundamenty naszego związku – po to, by trwał. Doświadczenie karmienia piersią i wsparcie jakie dostałam od Ojca Dzieciom jest kolejną cegiełką tego fundamentu. Bo to w zasadzie było wspólne karmienie.
 
Bliskość z Panienką zapewniał sobie inaczej. Gdy tylko wieczorem był w domu – kąpał, usypiał (jeśli nie usnęła przy piersi), nosił, śpiewał jej. Zawsze gdy wychodziliśmy razem to on miał Panienkę w chuście lub w mei tai. Czasami do kompletu brał Starszaka na barana. Dziś, kiedy wychodzę rano do pracy, widzę jak śpią przytuleni i wiem, że tę niesamowitą więź jaką mają można zbudować bez piersi i bez butelki.
 
Jedzenie nie ma tu tak naprawdę nic do rzeczy.
 
Dlatego, panowie, zostawcie butelki i mieszanki. Nie są wam potrzebne. To WY jesteście potrzebni.