Wróciłam z pierwszego zebrania mocno przybita, ale wiem, że nie jest to najbardziej kreatywny stan na świecie. Starszak na pewno niewiele by skorzystał na tym, gdybym po prostu stwierdziła, że czeka go ciężki rok. Dlaczego?

Jak się okazuje, trzecia klasa to ostatni moment na to, żeby dziecko czegokolwiek nauczyć (bo jak się nie nauczy, to będzie bardzo, bardzo źle). W czerwcu dzieci piszą egzamin i muszą się do niego przygotować. Egzamin. Grupa dziewięcio – i dziesięciolatków. Mocno się pozmieniało, ja swój pierwszy egzamin pisałam nie po trzeciej, a po ósmej klasie.
Dzieci mają się przede wszystkim uczyć i odrabiać lekcje, licznie zadawane. Rodzice powinni wygospodarować czas na to, żeby dzieciom na przykład dyktować codziennie jakieś zdanie do ćwiczenia pisania.
Zadanie z serii: kto pierwszy skona z nudów, dziecko czy rodzic?
Pomyślałam sobie, że szkoła jest naprawdę nieźle oderwana od rzeczywistości. Nie mam zamiaru kazać Starszakowi pisać jakieś wyrwane z kontekstu zdania, żeby sprawdzać, czy na pewno wie, że po d pisze się rz. Przede wszystkim nie jestem nauczycielką, a dom to nie szkoła.
Co zatem zamierzam robić, żeby pomóc Starszakowi lepiej pisać i czytać? Jeśli chodzi o kontakt z rzeczywistością, to mam całkiem niezły i wiem, że dziecko musi mieć konkretne umiejętności, żeby w szkole nadążać ze wszystkim, nie zostać zaszufladkowanym jako słaby uczeń, a co za tym idzie – mieć święty spokój. Starszak też zgodził się ze mną niedawno, że warto było nauczyć się czytać, bo na świecie jest dużo ciekawych komiksów i książek, a poza tym łatwiej ogarnąć karty piłkarskie jak wiadomo, co jest na nich napisane.
Stwierdziłam, że zamiast sadzać syna przy zeszycie załatwię to pisanie inaczej. Jak?

 

  • Mamy zeszyt z przepisami, Zamiast sama wpisywać do niego receptury, będę dyktowała je Starszakowi. Ostatnio tak robiłam, czytając przepis z Internetu i Starszak był zadowolony. Potem przepis został zrealizowany.
  • Przed zakupami robimy listy. Ktoś musi to wszystko spisać. Dlaczego nie Starszak?
  • Na Gwiazdkę zrobimy własne kartki i Starszak zostanie poproszony o napisanie życzeń świątecznych do rodziny.

 

W zasadzie już tak działaliśmy:

 

  • Ostatnio wypełnialiśmy strony nowego kalendarza ściennego. Pisał Starszak, ja tylko mówiłam co i gdzie.
  • W te wakacje tradycyjnie wysyłaliśmy pocztówki z pozdrowieniami. Starszak świetnie sobie poradził z ułożeniem tekstów i ładnym napisaniu go na kartkach. Wdzięczność rodziny – bezcenna
Możliwości jest więcej. Wystarczy, by dziecko włączyło się w życie rodziny. Nie dość, że pisząc taką zwykłą listę zakupową mały uczeń przyswaja pisownię trudnych słów („mamooo…. a pieprz to jak?”) to, co może ważniejsze, ma poczucie sensu tego, co robi. Nie jest to sztuka dla sztuki, tylko konkretne zadanie. Co więcej, dziecko uczy się całej masy praktycznych czynności, utrwala ułatwiające życie nawyki.
Pamiętam w pewnym tekście o uczniach uwagę, że rodzice nie powinni kupować dzieciom biletów. Dziecko powinno dostać pieniądze i pójść do kiosku, rodzic niech czeka pod drzwiami. To zdanie dotyczyło powszechnego wyręczania dzieci we wszystkim, co sprawia, że najprostsze czynności są dla dorastającej młodzieży trudne. Po przeczytaniu tamtego tekstu, kiedy jechałam gdzieś ze Starszakiem, dałam mu monety i powiedziałam, żeby sam sobie kupił bilet. Podszedł w metrze do automatu i powoli, w skupieniu czytając instrukcję dokonał zakupu właściwego biletu. Mogłam to zrobić szybciej, ale Starszaka ominęłoby to doświadczenie. Teraz już zakup biletu nie jest dla niego problemem. Wyjście do sklepu rano po pieczywo też nie.
Nauczycielki nastraszyły dziś rodziców, że będzie dużo pracy, mnóstwo ćwiczeń, szkoła to w tym roku podstawa. Wspominając lektury pani mówiła o wypisywaniu bohaterów pierwszo- i drugoplanowych, metryczkach itd. Jak widać to właśnie w domu będziemy rozmawiać o emocjach jakie niesie czytanie konkretnej książeczki, o jej języku, o skojarzeniach. I taka jest nasza rola, jako rodziców.
Nie dać się zwariować, traktować dzieci jak ludzi, których przygotowujemy nie do egzaminów, ale do życia.