Obiecywałam sobie wielokrotnie – żadnych newsów. Nie chcę wiedzieć niczego o tym, co złego dzieje się z dziećmi, to nie na moje nerwy. Wystarczy mi, że ostatnio widziałam jak nauczycielka w szkole mojego syna szarpała ucznia… Niestety – nie żyję w próżni i dziś jak podgryzające nogawki kundelki złapały mnie dwie informacje. O szkole, w ktorej uczniów się tresuje i o szkole, w której uczniów się prześladuje. Co ja piszę, jakich uczniów? Dzieci. Ludzi!

Przykładem mniej drastycznym, ale świadczącym o wąskich horyzontach, nieuiejętności radzenia sobie z dziećmi i niezrozumieniem ich potrzeb jest regulamin wchodzenia do sali lekcyjnej ze szkoły w Legnicy. Cieszę się, że ta sprawa wypłynęła. Dziwię, że dopiero teraz. I dlaczego rodzice, którzy o nim wiedzą, uważają że jest w porządku?
Nie jest, po stokroć nie jest.
Dzieci sprowadzone do numerów w dzienniku, milczące, bezwolne, posłuszne, ciche. Bez prawa głosu. System nagród i kar w pełnym rozkwicie. Szkoła uczy, że opłaca się być grzecznym, bo dostaje się żetony i idzie na lody. Nie opłaca się być grzecznym, tylko po to, żeby było wszystkim miło, wygodnie, kochaj bliźniego swego. Uprzejmość przehandlowana na cukierki. Szkoła uczy, że kto się podporządkuje, ten ma z tego profity. Ciekawe, czy za donos na kolegę, który rusza się w czasie czytania listy przysługuje dodatkowy żeton? No i ciekawe, ile lekcji traci się na tym idiotycznym wchodzeniu jak w wojsku…
Znaczenie gorszy, bardziej drastyczny przykład dotyczy szkoły w Szczodrem. Nie chciało mi się wierzyć w to, co czytałam. Nie umiem sobie wyobrazić, jakbym się czuła, gdyby chodziło o moje dziecko. Ani jak bym się czuła, gdybym to ja była takim dzieckiem.
Zaczęłam zastanawiać się, co można zrobić, żeby szybciej takie patologie wychodziły na jaw? Pierwsza rzecz jaka mi się nasunęła to coś, co kojarzę z amerykańskich filmów, a więc okno w drzwiach każdej sali lekcyjnej. Niby nic…
Druga dotyczy tego, co my, rodzice możemy robić.
Wiele już razy było o tym mówione i pisane, na stronach internetowych, na blogach.
Pytanie „co słychać?” jest beznadziejne. Pytanie „jak było w szkole?” aż się prosi o odpowiedź „nuda”. Tak niczego się nie dowiemy. Trzeba zadawać pytania nie wprost.
„Z kim dziś siedziałeś na obiedzie?”
„Co wydarzyło się dziś najzabawniejszego?”
„Czego najciekawszego się dziś dowiedziałaś?”
„Kto jest twoją ulubioną nauczycielką? Dlaczego?”
Kiedy Panienka mówi, że w przedszkolu płakała – bo ktoś nie chciał jej dać książki, bo się potknęła, bo cokolwiek – podpytuję delikatnie, co się działo. Rozmawiamy, opisuje mi sytuację, słucham jej. Pytam „czy ciocia widziała jak płaczesz, co zrobiła?”
Wiem, że nie ochronię dzieci przed światem. Nawet nie próbuję – co więcej, nie chcę ich światem straszyć, bo jest piękny. To, co musimy my, jako rodzice, zrobić, to uważnie obserwować nasze dzieci. Słuchać ich. Zadawać nie takie takie pytania, jakie odruchowo nam się nasuwają, ale zastanowić się chwilę – po co pytam, co mnie interesuje.
I jeszcze jedno. Nie jesteśmy już dziećmi. Jesteśmy takimi samymi dorosłymi jak nauczyciele naszych dzieci. Możemy rozmawiać jak równy z równym. Możemy wymagać, prosić. Musimy współpracować. Nauczyciele, szczególnie w przypadku klas 1-3 spędzają z naszymi dzieci kilka godzin dziennie. To muszą być dobrze spędzone godziny.