Po raz n widziałam dziś w parku dość typową scenę. Wkurzony rodzic, czerwony od płaczu, krzyczący dwulatek, mały Budda w wózku. Gdzieś, w drodze ku wyjściu. Rodzic i jego nieporadne próby zapanowania nad sytuacją: od „porozmawiamy, jak się uspokoisz!” po „tamta pani zabiera takie niegrzeczne dzieci jak ty!”.

Jak myślicie, działało?

Bingo.  Nie działało. W związku z tym, że moje dziecko postanowiło w tym czasie obserwować piłkarzy na boisku obok, ja zezowałam na ojca. Wiecie, kiedy opanował sytuację? Maluch kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością i naprawdę głośno płakał i krzyczał, ale w pewnym momencie ojciec wziął go na ręce. Zadziałało.

WIEM JAK TO JEST. Masz ochotę wystrzelić się w Kosmos. Albo wystrzelić dziecko. Nie chcesz słyszeć jego wrzasku. Nie chcesz patrzeć na jego zasmarkaną buzię. W ogóle niczego nie chcesz. Tylko spokoju i ciszy.

I jedną rzecz WIEM NAPEWNO. Nie pomożesz ani sobie, ani dziecku, gdy będziesz na nie krzyczeć. Gdy będziesz je straszyć. Jeśli maluch na hasło „przyjdzie pani i cię zabierze” zareaguje uspokojeniem się i relaksem, to znaczy, że NAPRAWDĘ macie problem. Jednak jestem pewna, że po prostu zacznie głośniej płakać.

Co możesz zrobić, dla dziecka i dla siebie? To truizm, ale postaraj się nie doprowadzić do takiej sytuacji (nie wychodźcie z placu zabaw bez ostrzeżenia itd.). A jeśli już jest słabo (bo dziecko jest zmęczone, bo ma dość, bo się przestraszyło psa, albo ktoś mu nadepnął na odcisk), to nie pogarszajcie sytuacji. Nie nakręcaj się. Zacznij od tego, czym skończył ten tata. Kontaktu fizycznego. Nie masz czasu usiąść i się poprzytulać? Weź dziecko na ręce i idź. Powąchaj jego włosy (to idealnie uspokaja!). Zaśpiewaj. Zacznij mówić, mówić, mówić. O tym, co się dzieje, o tym, jak się czuje. O tym, że je rozumiesz. Wyrywa się? Wrzeszczy, a ty masz dość? Powiedz „muszę się uspokoić, bo ta sytuacja mnie zdenerwowała” i zadzwoń do kogoś. Porozmawiaj, przez minutę, o czymkolwiek. Uspokoisz się mając dziecko na oku. Być może dziecku też taka przerwa pomoże.

Czasem nerwy puszczają. Jesteśmy ludźmi. Ale człowiek ma to do siebie, że potrafi nad sobą pracować. Mam nadzieję, że tata, którego dziś widziałam, zauważył, że dopiero bliskość i kontakt fizyczny zadziałały. Jego płaczący synek naprawdę nie chciał, żeby go straszono i nie potrzebował wychowawczych dyskusji. Prawdopodobnie w jego małej główce było jedno wielkie NIE WIEM CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE i te ojcowskie ramiona mu po prostu pomogły.