Obiecałam sobie, że w czasie sesji na napiszę ani jednego postu. Przed egzaminami będę się uczyć, a nie szukać innych zajęć. Pierwszy sesyjny weekend już za mną, napisałam pięć egzaminów, o jednym już wiem, że zdałam, więc chyba mogę coś skrobnąć, prawda? Został mi jeszcze jeden egzamin, za tydzień…
To moje drugie studia, jestem już magistrem, mam też zrobione studia podyplomowe. Ale chcę się rozwijać, chcę wiedzieć więcej, to sprawia mi przyjemność, daje energię. Myślę, że to też niezły przykład dla dzieciaków – ich matka nie dość, że uczy się z własnej woli, to jeszcze ma z tego frajdę ;)
Pewnie coś będę musiała poprawiać, coś sprawi mi kłopot, coś jeszcze spędzi sen z powiek. Ale jest fajnie. Robię to dla siebie. A co na to rodzina? I jak w ogóle studiuje się jednocześnie pracując i wychowując dzieci?
Nie da się ukryć, to ogromny wysiłek. Po pięciu dniach w pracy weekend spędzony na uczelni daje mocno w kość. Mogę uczyć się tylko późnym wieczorem, kiedy dzieci zasną. Po kieszeniach i torebkach noszę kartki z notatkami, żeby czytać w autobusie czy kolejce. Trochę to przypomina moje pierwsze studia, które zaczęłam gdy Starszak miał pół roku. Chodzenie do biblioteki? Relaksacyjne pisanie pracy semestralnej przez cały dzień? Nic z tych rzeczy. Tradycyjne było ząbkowanie w sesji…
Teraz zauważam jedną, fajną korzyść z tego, że znikam na sesyjne weekendy. Dzieciaki spędzają czas tylko z Ojcem Dzieciom. Po swojemu, bez mojego dyrygowania. Robią to, co lubią, mają siebie bardzo intensywnie. Kiedy wracam po zajęciach są weseli, trochę za mną stęsknieni. Wspólne kolacje smakują jeszcze lepiej.
Jestem zadowolona. Mam coś SWOJEGO. Robię coś dla siebie, co sprawia mi przyjemność. Wiem, że mogłabym poświęcić ten czas na coś innego, być bardziej fit albo piec chleb. Ale okazuje się, że to nauka jest moim najlepszym wyzwalaczem endorfin. Każdy człowiek, każda kobieta (matka!) powinna znaleźć swój i się go trzymać. To niesamowicie ważne.
Czas się znajdzie, serio. Nie trzeba od razu zajmować się czymś tak czasochłonnym jak studia magisterskie. Chociaż ja mam to szczęście, że mam męża, który rozumie jak to jest mi potrzebne i nie usłyszałam od niego nawet sugestii, że to trochę przesada z tymi studiami. Wręcz przeciwnie, wspiera mnie i motywuje, a jak trzeba, to przepyta przed egzaminem.
Pamiętajcie o sobie. Bieganie, nauka języków, kurs masażu, cokolwiek. Jeśli chcecie to robić, jeśli czujecie, że jest to wam potrzebne, macie możliwość realizowania swojej pasji – warto. Nie warto zaniedbywać dla tego rodziny i dzieci, bo wszystko trzeba robić z głową, ale nie można też o wszystkim myśleć, że najpierw rodzina, potem ja. Tak, jak pisałam – kiedy nie ma mnie w weekend, dzieci są ze swoim tatą. Czy ktokolwiek na tym traci? Nie sądzę.
Na koniec podrzucam Wam zdjęcie, które pokazuje jak spędzałam czas wczoraj w nocy…
8 Comments
ewa
Wspaniale, że masz coś swojego, co daje Tobie przyjemność i poczucie satysfakcji. Ja też uwielbiałam się uczyć. Połamania pióra podczas sesji.
Teraz czymś „moim” są książki i czasami blog.
Ania
Super :) Tak trzymaj. A mogę zapytać, co studiujesz?
Aleksandra
Historię sztuki :)
Marta
Super. Też mi się jeszcze jedne studia marzą, tylko młodsze dziecko musi trochę podrosnąć.
agna
a co jak nie masz mozliwosci ? a co jak nie ma tego taty do dziecka? jak to ogarnac, by sie nie zajezdzac, by nie byc zbyt zajetym by normalnie zyc i cieszyc sie rodzicielstwem i zbyt niewyspanym by skutecznie funkcjonowan na uczelni?
Aleksandra
tak też bywa… Każdą sytuację trzeba rozpatrywać indywidualnie, może dziadkowie, może jakaś niania? Może indywidualny tryb? A może poczekać, aż dziecko będzie starsze?
Olcha Sosnowa
Moja zaczynała studia z dwójka dzieci, skończyła z trójką. Zaocznie. Pamietam jak kiedyś z siostrą pojechalysmy z nia na zajecia bo nie miala co z nami zrobic :) my bylysmy bardzo grzeczne i szczesliwe jako studentki. To pamiętam. Mama opowiadała, że ganialysmy ją do nauki :D
Olcha Sosnowa
Moja mama mialo byc :)