Za nami Wielkanoc. Czego nie jadłyście, mamy karmiące? Nie spróbowałyście sałatki jarzynowej, bo jajka na twardo, groszek, majonez… Nie dotknęłyście żurku z kiełbasą. Powąchałyście mazurki, ale z daleka, bo czekolada, bo skórka cytrynowa. Pasztet? Zbyt tłusty, nie można.

No dobrze, żarty na bok. Mam nadzieję, że jadłyście normalnie i cieszyłyście się czasem spędzonym z najbliższymi. Zrelaksowane i zadowolone, wasze dzieci to czuły i pewnie udzielał im się ten nastrój… O to chodzi, prawda?

Przejrzałam kilka szpitalnych stron internetowych szukając zamieszczonych tam zaleceń dla mam karmiących. Poza kilkoma wyjątkami nie wygląda to wszystko dobrze. Niewskazane czosnek i kalafior, których główną przewiną jest to, że wpływają na smak mleka. I świetnie! Dzięki temu dzieci poznają nowe smaki, a potem gdy rozszerzamy ich dietę – już je znają!  Niewskazane ciasta na proszku do pieczenia i francuskie. Nie wiadomo dlaczego. Niewskazane sery pleśniowe. Bo? Nie wiadomo. Rozumiem, że w ciąży powinno się jeść tylko sery z mleka pasteryzowanego, ale gdy karmimy piersią? Niewskazane jajka. Ale tu już różnie – czasem można całe, ale nie można jajecznicy i sadzonych (ot, logika). Czasem jajko jedno dziennie, nie więcej. Niewskazane soki z kartonu, niewskazane ciastka, niewskazana kapusta kiszona, niewskazany miód. Chałwa i por na cenzurowanym. Bez słowa wyjaśnienia.

I to właśnie mnie wkurza. Wyjaśnień albo nie ma, albo są mętne, albo bezsensowne. Tabelki z prostym podziałem – wskazane i niewskazane. Świat czarno-biały. Mama wychodzi ze szpitala z kartką w ręku. Dlaczego mamy nie wierzyć lekarskim zaleceniom?…

Nie jestem dietetyczką, więc nie będę się rozpisywała na temat diety, to nie moja działka. Wiem jednak, że dieta matki karmiącej powinna być zdrowa. Ze względu na matkę, a nie dziecko. Tak to już jest zaprogramowane, że mleko dla dziecka będzie dobre. Pewnych rzeczy należy unikać – alkoholu, papierosów, syfiastych konserwantów, tłuszczów trans. Ale kapusta kiszona i dobrej jakości czekolada to naprawdę nie są zakazane pokarmy.

Jeśli potrzebne są Wam jakieś wytyczne, jeśli dobrze Wam robi autorytet białego fartucha – co rozumiem i szanuję – polecam wizytę na stronie Ministerstwa Zdrowia poświęconej diecie matki karmiącej. KLIK. Czytamy tam m.in.:

Karmiąca mama powinna odżywiać się zgodnie z zasadami prawidłowego żywienia, czyli jeść m.in. mięso, ryby, orzechy, nasiona, zboża, fasolę, warzywa, sery, mleko, olej i lokalne produkty oraz pić często minimum 2 litry płynów dziennie.

Tak, fasolę i warzywa też. Poleca Minister Zdrowia.

 

wędliny, kiełbasy, pasztety z puszki, napoje gazowane, galaretki, kisiele, cukierki owocowe, sery i serki topione, niektóre jogurty, konserwy i inne produkty zawierające benzoesan sodu, glutaminian sodu i kwas fosforanowy mogą wywołać u dziecka alergię objawiającą się bólem brzucha, wysypką lub wymiotami oraz utrudniają wchłanianie żelaza i wapnia.

Podoba mi się to, że na stronie MZ nie potępiają kiełbasy i cukierków bez wyjaśnienia, tylko piszą, że dotyczy to produktów mocno przetworzonych, zawierających konkretne, niezdrowe składniki. A więc domowe lub dobrej jakości wędliny, kisiel o dobrym składzie lub zrobiony samodzielnie – są ok. I uwaga, te wszystkie rzeczy mogą wywołać reakcję, ale nie muszą. I serio, zjedzenie zupki chińskiej raz na pół roku (ja, przyznaję się, zjadam zupkę chińską mniej więcej dwa razy w roku, gdy dopada mnie przeziębienie i silny katar, mój organizm o nią woła) nie sprawi, że stanie się coś strasznego.

Nie dajcie się zwariować. Odżywiajcie się zdrowo i smacznie.