Boluś jest załamany. Jego mama tylko sprząta i sprząta, i chrumka, i chrumka. Tak zaczyna się krótka historyjka o małym prosiaczku, który ma dość. Idzie sobie, w domu nie da się wytrzymać. Bierze pod pachę Chrumtaska i szuka jakiegoś lepszego miejsca dla siebie i pluszowego przyjaciela.

Ciekawe, ale mój młodszy brat jako przedszkolak robił dokładnie to samo. Pakował się i wychodził. Przed blok, dalej już nie miał odwagi… A Boluś? 

Boluś wędruje krótko, bo w końcu dochodzi do wniosku, że własny dom i własna mama to najlepsze, co można mieć. Nawet jeśli ta mama sprząta i sprząta, i chrumka, i chrumka…

Przyznaję się: mogłabym „Ależ, Bolusiu!” czytać w kółko. Bawi mnie, cieszy, zachwyca. Tak prościutka historyjka, tak lekko i inteligentnie napisana to prawdziwa przyjemność. Boluś wygląda mi na prosiaczkowe alter ego Nusi (naszej ulubienicy). A Panienka po prostu to polubiła.

 

bolus

Jest jeden moment, kiedy dziecko któremu czyta się tę książeczkę może się przestraszyć. Pojawia się straszny pan. Krzyczy, wymachuje rękami i grozi Bolusiowi. Jest się czego bać. I dobrze, moim zdaniem. Można trochę się pobać w czasie takiej lektury, leżąc w łóżku obok mamy czy taty. Przytulić się i czekać, aż straszny pan sobie pójdzie, a Boluś znów będzie z Chrumtaskiem. Takie oswajanie uczucia strachu, poznawanie nowych emocji w bezpiecznym środowisku jest moim zdaniem bardzo dobre.

„Ależ, Bolusiu” to kolejna książka pokazująca, że Skandynawia jest prawdziwą skarbnicą jeśli chodzi o literaturę dziecięcą. To są ksiażki mądre, zabawne, bardzo pożyteczne. Dla dzieci – wiadomo. Oswajają rzeczywistość, uczą. Ale przede wszystkim dla rodziców, którzy przypominają sobie jak wygląda świat z perspektywy dziecka.

 

Bo, muszę przyznać, znalazłam trochę siebie w mamie Bolusia, co chrumka i chrumka, i sprząta, i sprząta. Chyba czas się nad tym zastanowić, zanim zostanę mamą, która zapomniała…

 

Ależ, Bolusiu!

Barbro Lindgren, il. Olof Landström

wyd. Zakamarki

zdjęcie ze strony wydawcy