Przez całe 10 dni byliśmy we czwórkę, cały czas, bez pracy, szkoły, żłobka, zajęć dodatkowych… Całą rodziną razem. A gdy dodać do tego fakt bycia w pięknym miejscu, gdzie w ciągu dnia temperatura nie schodzi poniżej 26 stopni… Raj.

Zaczęliśmy miesiąc wcześniej, od złożenia wniosków o wydanie dowodów osobistych dzieciom. Planując wyjazd do kraju Unii Europejskiej zdecydowaliśmy, że bezpłatny i ważny 5 lat dowód jest lepszym rozwiązaniem, niż płatny i ważny rok paszport. Starszak musiał być obecny przy składaniu papierów ponieważ ma więcej niż 5 lat, Panienka mogła spokojnie zostać w żłobku. Oczywiście konieczna była obecność obojga rodziców. Na dowodach nie ma podpisów dzieci, a dane dotyczące ich wzrostu były nieaktualne już w momencie odbierania dokumentów…
Nadszedł dzień podróży. Wystartowaliśmy o 17 i na miejscu byliśmy już o 9 rano ;) Dzielnie siedziałam między fotelikami, bardzo dzielnie. Dzieciaki też były dzielne. Zapakowaliśmy kilka płyt z Bajkami Grajkami, audiobooki, książeczki i tablet z wgranymi filmami. Baterii akurat na dwa, wystarczy. Starszak miał kryzys gdzieś w Czechach, Panienka w Austrii. Przerwy bardzo pomagały, wystarczyło wyjść na chwilę z samochodu, przespacerować się, przeciągnąć i można było jechać dalej. Panienka spała w sumie z 6, może 7 godzin, Starszak też spał sporo przez co ominęły go dwa pięciokilometrowe tunele.
Ale najważniejsze, że dojechaliśmy cało i w dobrych humorach. Od razu, po szybkim prysznicu, poszliśmy nad wodę :) No a potem było tylko lepiej. Wyspałam się, zrelaksowałam, wypoczęłam. Na śniadania i lunche jadłam chleb, jogurt, oliwki, ajwar i burek. Nie ma nic lepszego!

 

© Koralowa Mama
Znowu jestem głodna..

 

© Koralowa Mama
Poza plażowaniem urządzaliśmy sobie wycieczki. W czasie jednej z nich widziałam bardzo fajną scenę – rodziców i córkę na skałkach. Dziewczynka wspinała się, a rodzice z dołu podpowiadali jej co robić. Wyglądało to świetnie – myślę o tym, że być może ta mała zachowa w sobie pasję do wspinania się i będzie to robić jako dorosła osoba. Może też tak kiedyś będzie ze swoim dzieckiem?
© Koralowa Mama
Na szlaku spotkaliśmy też polską rodzinę, akurat w chwili, gdy najmłodszy jej członek pokrzepiał się matczynym mlekiem. Potem spotkaliśmy ich znów, z maluchem w wisiadle przodem do świata, co trochę mnie zmroziło (wisiadła są same w sobie nie za fajne, a upadek twarzyczką do przodu…), ale potem pomyślałam, że najważniejsze, że ta uśmiechnięta rodzina spędza czas z dziećmi na turystycznych wędrówkach, a przyzwyczajony do aktywności fizycznej maluch skorzysta z tego o wiele więcej, niż straci na noszeniu w wisiadle…
Dla dzieciaków był to pierwszy wyjazd za granicę. Panienka była niewzruszona – po prostu jak zwykle cieszyła się wszystkim. Starszak musiał się chwilę przyzwyczaić do tego, że wszyscy mówią w innym języku niż on. Ja cieszyłam się, że mogę pokazywać im, jak w naturze wygląda to, co mama tak lubi jeść:
© Koralowa Mama
Oliwki :) I figi:
© Koralowa Mama
No i ta lawenda, której krzaki były wyższe niż Panienka… Wspaniałość.
Wieczorami wkładałam Panienkę w samej pieluszce do Tongi i wychodziliśmy z Ojcem Dzieciom na spacer. Śpiewałam jej cicho, rozmawialiśmy, trzymaliśmy się za ręce, a ona zasypiała. To był taki miły, wakacyjny zwyczaj. Rany, jak było wspaniale.
Wracając do Polski miałam smutną refleksję, że gdyby w Austrii, na Słowenii czy w Czechach dowiedzieli się o naszej akcji Tankujesz. Przewijasz  to zapytaliby, czy na pewno jesteśmy członkami UE. Niektóre pomieszczenia z przewijakami były wręcz zachwycające. I owszem, bezpłatne toalety z prysznicami i przewijakami zdarzają się i u nas, zwłaszcza koło autostrad, ale to są niestety rodzynki, a nie oczywistość. No, ale idziemy do przodu.
Co nam się przydało? Z MT skorzystaliśmy raz, w czasie górskiej wycieczki. Głównie używaliśmy Tongi. Wózek zupełnie nie zdałby egzaminu. Cudownie sprawdziły się gry, Kolorowy Zawrót Głowy i Dobble, które spakował Starszak. Graliśmy kilka razy dziennie, codziennie. Do tego mały bidon Sigg Panienki, który napełnialiśmy co chwilę, bardzo wygodny w podróży, na plaży, ciągle. Zabraliśmy ze sobą też dmuchany basenik, z którego na kamienistej plaży korzystała Panienka – chlapała się bezpiecznie, w cieniu do czasu, kiedy oswoiła się z wielką wodą. To moim zdaniem najlepsza rzecz jaką zabraliśmy ze sobą. Mnie przydało się „Ogniem i mieczem”, które czytałam, jak tylko miałam czas, żeby się położyć z książką ;)
Wakacje…Czy wymyślono coś lepszego?