„w toku ewolucji nie mógł powstać gatunek, w którym dzieci doprowadzałyby swoich rodziców do szału – to byłoby wbrew logice”

Sensowne, prawda?


Jakiś czas temu przeczytałam W głębi kontinuum. To opowieść o utraconej więzi, o zagubionym instynkcie, tęsknocie i pustce. Autorka spędziła sporo czasu wśród Indian obserwując ich sposób wychowania dzieci. Chociaż w tym przypadku słowo „wychowanie” nie jest adekwatne.

Obserwowała pogodne, odważne dzieci i ich rodziców. Przypomniała rodzicom z „wielkich miast” o tym, że od recept na wychowanie, metod, karnych jeżyków i zegarka ważniejsze jest wsłuchanie się w siebie i dziecko oraz wychodzenie naprzeciw jego potrzebom. Przytulanie, bliski kontakt fizyczny, reagowanie procentują kiedy dziecko podrośnie. Ma naładowane akumulatory, wie, że jest kochane i silne, bo nikt go nie wyręczał w samodzielności. Idzie więc w świat odważnie mając świadomość, że w każdej chwili może wrócić do rodziców, przytulić się, ogrzać i wracać do świata.

Nie zgadzam się w 100% z Liedloff, uważam, że jej obserwacje obarczone są błędami, nie jest antropolożką ani socjolożką. Ale jej słowa są cenne i pomocne.

W te dni, kiedy mała marudzi i nie może zasnąć, a ja mam dość noszenia jej przypominam sobie o tej książce. Łatwiej mi jakoś ze świadomością, że nie próbując tresować malutkiej pomagam jej. Dorośnie, a moje ramiona odpoczną.