Zabawki dla chłopców, zabawki dla dziewczynek. W niebiesko – różowym sosie.

Wychowałam się z dwa lata młodszym bratem i nie przypominam sobie, żeby istniał w naszym życiu bardzo jasny podział zabawek. Lalkami Barbie bawiliśmy się wspólnie, podobnie jak klockami Lego. W pewnym momencie sprawa zabawek odpłynęła, bo wieczorami graliśmy w karty. Pamiętam jednak, jak w konkursie radiowym wygrałam zestaw klocków i niewiele myśląc przyznałam się do tego, że jestem dziewczynką. Konkurs dotyczył firmy Lego i w prezencie miałam otrzymać mały zestaw. Moje rozczarowanie na widok różowego zestawu było ogromne. Nudny, mało kreatywny, infantylny set w miejsce czegoś fajnego, z czym można coś zrobić. Naprawdę było mi przykro.

Spotkanie KME

Raz w miesiącu, jeśli tylko nie wypadnie mi coś bardzo ważnego, biorę udział w spotkaniu Klubu Mam Ekspertek. Lubię te spotkania, bo czas spędzony w tak pozytywnym gronie jest zawsze miły, a babeczki od Ciasteczkowej Potworzycy zawsze mile widziane :) A po spotkaniu KME jadę zawsze do Babci, gdzie czekają już dzieciaki z Ojcem Dzieciom oraz pyszny babciny obiad.

Muzeum i dzieci

Lubię chodzić na wystawy do muzeów, wiecie? Nie chodzę na wszystkie, ale staram się odwiedzić najważniejsze. Kiedyś w liceum bywałam na w CSW w każdy darmowy, chyba czwartek, przez cały czas trwania jednej wystawy. To mój rekord, nie do pobicia, bo od skończenia liceum nie mam już tyle wolnego czasu… A teraz jestem mamą i wiem, że muzeum i dzieci to nie są pojęcia wykluczające się. 

Trochę celebry

Muszę się przyznać do swojego zwyczaju, guilty pleasure w pełnym tego słowa znaczeniu. Otóż raz na jakiś czas, średnio raz na dwa miesiące, idę sama do McD na lody, zazwyczaj McFlurry. Uwielbiam to i z radością oddaję się tej grzesznej przyjemności licząc kalorie, jakie pochłaniam z każdą łyżeczką. W przerwach od liczenia kalorii i napawania się bogatym bukietem smaków (słodki, bardzo słodki, wyjątkowo słodki…) tego wyrafinowanego specjału obserwuję zgromadzonych gości tej sieciówki. Zawsze mój wzrok pada na jakieś dzieci, w wieku od 3 w górę. Jedzą zestawy dziecięce, jakieś kawałeczki.. Read More

Co na drugie śniadanie?

Panienka chodzi do osiedlowego klubiku, do którego musi przynosić swoje śniadanie. Myślałam, że to specyfika prywatnych placówek (a i nie wszystkich, nasz żłobek zapewniał śniadania), ale niedawno dowiedziałam się, że są przedszkola państwowe, do których dzieci muszą przynosić swoje śniadania. Na początku wydawało mi się to sporym wyzwaniem. W domu na śniadanie jemy w zasadzie ciągle to samo – kaszę jaglaną z dodatkami. To jest tak smaczne i zdrowe, że nie szukamy alternatyw. Czasem w weekend pokuszę się o smażenie pancakes, czasem ktoś zajęczy o zupę mleczną (brr). Ale niestety, jaglanka taka, jaką robimy w domu nie nadaje się na śniadanie przedszkolne.

MAMO TATO co ty na to? 3

Paweł Zawitkowski nauczył mnie zmieniać pieluchy. Naprawdę. Kiedy byłam bardzo młodziutką przyszłą mamą, zieloną jak szczypiorek na wiosnę, kupowałam masowo gazetki dla rodziców. To było moje podstawowe (w zasadzie jedyne) źródło wiedzy o ciąży, porodzie i opiece nad dzieckiem. Pamiętam z jaką uwagą studiowałam ilustrowaną zdjęciami instrukcję pt. Jak sprawnie zmienić pieluchę. Na fotografiach jak zwykle uśmiechnięty Paweł Zawitkowski sprawnie przewijał spokojnego malca, a ja starałam się zapamiętać każdy zaprezentowany gest. Uwierzycie, że bardzo mi się to przydało?

Kołysanka o piersiach mamy

Od kilku dni mamy nową ulubioną książkę do czytania przed snem. To „Kołysanka o piersiach mamy”, wydana przez Mamanię. Autorką tekstu jest Mònica Calaf, a ilustracji Miquel Fuentes. Książka w oryginale powstała po katalońsku i została już wydana w kilku językach (kastylijski, francuski, angielski). Oryginalny tytuł to „Tu, jo i el pit” czyli „Ty, ja i pierś”, co zostało odzwierciedlone w innych tłumaczeniach (np. „You, me and the breast”).

Niedziela słodko gorzka.

To był dzień. Babcia Wisienka (czyli moja Mama), Panienka i ja. Cały dzień razem, cudownie intensywnie. Najpierw pojechałyśmy na plażę nad Wisłę. Gorący piasek, woda… Uwielbiam w Warszawie to, że rzeka jest rzeką – zielony, dziki brzeg z prawej strony jest wspaniały. W pięknych stolicach europejskich które widziałam rzeki są inne, ucywilizowane. I być może bardziej „należą” do miasta, ale siedzieć na dzikiej plaży w środku Warszawy, to jest coś. Całe rodziny, dzieci, psy, emeryci, młodzież… Wesoło, swobodnie, beztrosko. Prosto z plaży popłynęłyśmy promem Wilga na Podzamcze… Read More

Tonga – nowa przyjaciółka.

Porter bébé… en toute simplicité! czyli w moim, wolnym tłumaczeniu „Noszenie dziecka…po prostu!”. Nie wiem, co na to moja pani od francuskiego, ale niech usprawiedliwi mnie zbliżająca się migrena…W każdym razie tym zdaniem reklamuje się Tongę, nasze nowe nosidło. Jest to pomysł i produkt francuski, od jakiegoś czasu dostępny w Polsce. Słyszałam o Tondze już dawno, a dopiero teraz, przed wyjazdem na wakacje pomyślałam o tym, żeby ją kupić. To był świetny pomysł!